Ford Escort Mk V 1.8 D

źródło: flickriver.com
źródło: flickriver.com

Krok, a raczej dwa kroki do tyłu – tak można określić mój kolejny pojazd. Po prawdzie nie kupiłem go, ale dostałem jako „auto zastępcze” do czasu jak nie kupię czegoś porządnego po śp. Peugeocie 306. Mowa tutaj o aucie niemieckim z amerykańskimi korzeniami, Ford Escort 1.8 diesel o mocy 60 KM, a to „do czasu” trwało ponad półtora roku i zakończyło się ewidentnym rozsypaniem się wozu… Ale po kolei – była to 5-ta generacja Escorta rocznik 1992, czyli w wewnętrznej nomenklaturze Mk V.

W porównaniu do Mk IV postęp stylistyczny był wyraźny, de facto do końca produkcji tego modelu zamysł na design pozostał już ten sam. Egzemplarz, który otrzymałem miał już za sobą ładnych parę kilometrów – nie mam pojęcia ile (licznik kilometrów był 5-cio cyfrowy), ale obstawiam powyżej 300 tysięcy kilometrów. Widać to było przede wszystkim po zniszczonym wnętrzu (tapicerka, plastiki itd.). Na początku nie było źle, dynamika żadna, elastyczność pojęciem abstrakcyjnym, ale spalanie zawsze 5,5 litra. Powtarzam – zawsze. Czy dusiło się pedał gazu w podłogę czy też próbowało jeździć bardziej ekonomicznie – spalanie równo 5,5 litra oleju napędowego. Przy ówczesnej, zdecydowanie niższej cenie ropy w porównaniu do benzyny, był to wóz bardzo ekonomiczny.

Z rzeczy, które przez 18 miesięcy użytkowania uległy awarii to na przykład „wypięcie się” skrzyni (bieg pozostał taki, jaki akurat był zapięty, czyli II – wracałem do domu 60 kilometrów na „dwójce”, bezcenne wspomnienie), zepsuty zawór zwrotny po banalnej wydawało się wymianie filtra (auta nie dało się odpalić) czy też urwanie się podczas jazdy części tłumika, tak po prostu, ze starości (być może swego dopełnił fakt, że w drugim okresie użytkowania tankowałem już tylko tańsze biopaliwa w sieci stacji Bliska, które wypaliły przeżarte elementy). Nie można nie wspomnieć o zamarzniętym filtrze paliwa podczas długiej zimowej trasie przy -20 stopniach i końcowym powrocie… na lawecie – mimo wymiany filtra na zupełnie nowy, ten ponownie zamarzł po 30 kilometrach trasy.

Akt ostatni Forda to… urwanie się podczas jazdy silnika z tak zwanych łap podtrzymujących. Jedziesz sobie spokojnie, a tu nagle głośne uderzenie. Hamujesz, wychodzisz z auta, patrzysz pod auto a tam silnik leży na asfalcie. Czysta abstrakcja, ale przyznaję, że miała prawo się zdarzyć – poduszka pod silnikiem była już wcześniej zupełnie wybita. Powyższa sytuacja zmusiła nas, jak się łatwo domyślić, do kolejnej zmiany samochodu.